Część szósta aka przedostatnia – mam jeszcze jedną notkę w planach, którą też chcę dodać w tym tygodniu i będę mogła z czystym sumieniem zamknąć rozdział o nazwie „zimowe PW”. Wtedy też w spokoju zdecyduję co oglądać na bieżąco, a co zostawić sobie na maraton końcem sezonu. Ostatnio dużo więcej czasu tracę na normalnych serialach (wiedzieliście wznowienie Z Archiwum X?!?!?! Konspiracyjny Mulder, naukowa Scully, plakat „I want to believe”, moje dzieciństwo wróciło!! :D), to i muszę zawężać ilość pochłanianego japońskiego materiału, bo inaczej bym nie odeszła od kompa cały dzień ;P
Odhaczmy zatem dziś z listy trzy tytuły: Bubuki Buranki, Shouwa Genroku Rakugo Shinjuu oraz Nijiiro Days. Zobaczymy, czy zasłużą sobie na dłuższą znajomość.
OPINIA: Anime to jest definitywnie pewnym krokiem do przodu dla przemysłu anime, ponieważ nie przypominam sobie żadnej innej serii, która postawiłaby na całkowite zanimowanie postaci w 3D i dobrze by na tym wyszła. Tu natomiast CGI naprawdę robi wrażenie, gdyż miejscami stapia się tak przyjemnie z normalnymi rysunkami, że rzeczywiście różnica stylów nie rzuca się w oczy. Widząc takie produkcje można spokojnie założyć, iż za parę lat tak będzie wyglądała przyszłość anime. Niestety nie mogło być cały czas tak cudownie – seria ta cierpi na niesamowitą niekonsekwencję w jakości wykonania i o ile jedna scena potrafi wyjść prześlicznie oraz całkiem naturalnie, tak w następnej zastosowanie grafiki komputerowej wręcz woła o pomstę do nieba. Chociaż tła zawsze stoją na równym, wysokim poziomie. Pomijając jednak wygląd, a powiedzmy sobie szczerze, to on jest najbardziej interesującym elementem tego tytułu, reszta wypada dość płytko. Nie zrozummy się źle, „prolog” (aka pierwsza połowa pierwszego odcinka) był świetny. Klimat tajemniczej wyspy unoszącej się gdzieś w ziemskiej stratosferze (przynajmniej tak zakładam), zamieszkiwanej przez wielkie, pogrążone we śnie stworzenia-roboty oraz rodzinkę obdarowaną specjalnymi zdolnościami, która ma je trzymać w ryzach – takie sci-fi pomieszane z dystopią oraz jakimiś plemiennymi legendami… pewnie dostanie mi się za to porównanie, ale wstęp tego anime naprawdę skojarzył mi się z pomysłami i dziwnością serwowaną w filmach od Studia Ghibli. Niestety kiedy wszystko się pochrzaniło w życiu naszych bohaterów, a opowieść przeskoczyła o 10 lat w przód jednocześnie przenosząc się z powrotem na powierzchnię Ziemi, cały interesujący setting razem z jego unikalną atmosferą diabli wzięli. Mamy sceny akcji poganiające sceny akcji – dużo się dzieje, wręcz za dużo, a brakuje wprowadzenia co kto jak i dlaczego. Dostajemy grupkę magicznych edgy dzieciaków walczących o… w sumie nie wiem co, próbujących nam pociskać dramatem oraz siłą przyjaźni w formie drętwych dialogów, które nie niosą w sobie żadnego ładunku emocjonalnego. Słowa odbijają się od widza jak groch od ściany, bo postacie są zwyczajnie wkurzające (kolejny nieogarnięty MC, dodatkowo serio nie mogę patrzeć na jego ubranie, że już nie wspomnę o Panie Wkurzonym na Cały Świat), więc nie za bardzo nas obchodzą ich dylematy. Fabuła jest „all over the place” jak to mówią Anglicy: trochę dziwnej organizacji, trochę walk robotów, trochę angstu, trochę tajemniczego backstory – złożone to jednak jest w taki sposób, że zamiast się wciągnąć, cały czas podczas oglądania rozmyślałam nad tym jaki niewykorzystany potencjał drzemie w tym anime. Temu też dałam mu szansę w postacie drugiego odcinka, który niestety tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że zapewne pozostanie on „niewykorzystany” do samego końca.
WSTĘPNA OCENA: -5
TYTUŁ: Shouwa Genroku Rakugo Shinjuu
OPINIA: Raz na ruski rok trafiają się tytuły, które są tak niesamowicie unikalne, że nawet jeśli naszą pierwszą myślą jest „nie, to nie dla mnie” i tak człowiek z czystej ciekawości ma ochotę je sprawdzić. Dokładnie tak zaczęła się moja przygoda z Shouwa Genroku Rakugo Shinjuu – byłam zaintrygowana podczas zapowiedzi, ale kiedy już ukazał się pierwszy epizod, podchodziłam do niego ze sporą dozą nieufności. W końcu poruszany tu temat jest niesamowicie nietypowy: rakugo (taki teatr/kabaret/one man show) jest dla przeciętnego widza spoza Japonii praktycznie całkowicie nieznane, więc mimo ciekawego motywu, ciężko było zgadnąć, czy opowieść na nim oparta, przy okazji osadzona w realiach historycznych lat ~50tych, będzie w stanie przemówić do kogoś odciętego od takiej sztuki. Anime jednak sobie z tym poradziło serwując nam wgląd w dwa światy, pracę mistrza i ucznia, profesjonalisty i amatora – niby początkowo ciężko dostrzec czar tych występów, ale kiedy odcinek poświęca 10 minut na pokazanie całego przedstawienia (a nie tylko urywków), bezwiednie wciągamy się w opowieść, a nawet rzeczywiście zaczynamy się śmiać (kupił mnie Yotarou i jego „Czekają na mnie w domu trzy chore żony i głodujące dziecko”). Sama realizacja rakugo też jest świetna – zmiana ujęć kamery, kiedy nasz gawędziarz przeskakuje między różnymi rolami, dodane proste efekty, jak np. chmurka papierosowego dymu na czarnym tle, która oddaje jakby to co widownia sobie wyobraża słuchając historii. Wszystko to jest niezwykle stylowe, pełne dobrego smaku (aż dziw że to DEEN), a przy okazji oprawione w świetnie budującą klimat, jazzowoą muzykę – faktycznie udało się twórcom uchwycić dojrzały klimat josei. Co jednak naprawdę zasługuje na wyróżnienie, to genialna praca seiyuu! Długie monologi są niezwykle trudne do zagrania, szczególnie zaś gdy twój bohater musi co sekundę zmieniać głos oraz styl wypowiedzi, by dopasować je do udawania różnych osób. Wspominany 10 minutowy występ (bez żadnej przerwy!) pokazał prawdziwy kunszt Tomokazu Sekiego! Akira Ishida bynajmniej nie odstaje pod tym względem, ale póki co jeszcze nie mieliśmy okazji podziwiać pełnego rakugo w jego wykonaniu. Żeby jednak było ciekawiej, owe opowieści to tylko jeden element Shouwa Genroku Rakugo Shinjuu. Pierwszy ep posiał dużo zalążków różnych wątków – na każdym froncie się coś dzieje: mamy teatr, wyrazistych bohaterów, wszelkie możliwe relacje między postaciami (mistrz-uczeń; ojciec-córka; dwójka rywali, ale i przyjaciół; aktor-widownia), czy historię z przeszłości, która oddziałuje na aktualne wydarzenia. Mimo że seria jest przegadana, nie nudzi, a wręcz im dalej jesteśmy, tym bardziej wciąga. Odcinek ten najlepiej przyrównać do pociągu: rozkręca się bardzo mozolnie i powoli, gdyż nie porywa od samego początku, jednak im więcej oglądamy, tym anime zyskuje na prędkości, bardziej nas do siebie przekonując, zaś końcówka to praktycznie sama przyjemność oraz ostrzenie ząbków na więcej. Można powiedzieć, że moja ocena stabilnie ewoluowała od 6+ do mocnego 8 w trakcie tych 45 minut, które zaserwował nam pilot anime (reszta epizodów ma mieć już po standardowe 25 min.) i liczę, że pozostanie na takim poziomie. To istny powiew świeżego powietrza w świecie przemiału ciągle i ciągle tych samych pomysłów.
WSTĘPNA OCENA: 8
OPINIA: Nijiiro Days spełniło moje przewidywania co do joty, co nie do końca jest dobrą sprawą, gdyż odnosi się to tak do dobrych jak i złych stron tej produkcji. Swoją drogą produkcji dość… ubogiej. Jak nic mamy przed sobą niskobudżetówkę, co widać choćby po minimalnej animacji, albo openingu złożonym ze zdjęć prawdziwych miejscówek z wkomponowanymi w nie postaciami – tak po prawdzie jest to nawet ciekawy pomysł, ale wykonanie mogłoby być lepsze. Wróćmy jednak do wspomnianych plusów i minusów. Te pierwsze to definitywnie idea shoujo pokazanego z męskiej perspektywy, choć nie obyło się bez feminizacji naszych facetów. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: w mangach, a szczególności romansach, często łatwo zauważyć, że jeśli kobieta pisze postać mężczyzny, albo mężczyzna postać kobiety, to nie tyle oddaje realizm danej płci, co raczej nagina ją do pewnego ideału. I nie mówię tu, że nie istnieją np. tacy delikatni i cudni chłopcy jak pokazani w mangach shoujo, ale zakładam, że nie ma ich aż tak wielu, jak może to ten gatunek sugerować. ND cierpi na tą samą „chorobę”, biorąc jednak pod uwagę, że jestem kobietą, a więc targetem tej serii, odnotowuję ten fakt, ale mi on nie przeszkadza. Dodatkowo przedstawiona tu męska przyjaźń wygląda bardzo fajnie (podśmiewanie się z siebie, albo ucieczka od obowiązków, zamiast pomóc kumplowi w potrzebie). Druga strona medalu to natomiast pewna nuda, która towarzyszy seansowi. Faktem jest, że się uśmiechałam oglądając wyczyny naszej bandy, ale jednocześnie miałam jakieś takie wszechogarniające wrażenie pustki. Gdybym powiedziała „nie chcę tego oglądać” nie byłoby to prawdą, ale tak samo mogłabym je porzucić po pierwszym odcinku i nie poczułabym z tego względu żadnego żalu. Jest sympatycznie, dość zabawne, plus epizody mają po niecałe 15 min., więc nie wymagają od nas jakiegoś przesadnego zaangażowania lecz brakuje tego „efektu wow”, magii która ciągnęłaby człowieka przed ekran. Może to też kwestia tego konkretnego wątku miłosnego jaki zaserwował pilot? Wedle zapowiedzi każdy z chłopaków będzie miał swój love interest, więc definitywnie zostanę jeszcze trochę, żeby zobaczyć jak się sprawdzą inne pary (niebieskowłosy Kouki Uchiyama zainteresował mnie chyba najbardziej).
WSTĘPNA OCENA: 6
Cheers~! :*
Kategoria: Anime, Pierwsze Wrażenie Tagged: 2016, Anime, BBK/BRNK, Bubuki Buranki, Nijiiro Days, Pierwsze Wrażenie, Rainbow Days, Shouwa Genroku Rakugo Shinjuu, zima
