Porwałam się ostatnio na niemożliwe i zainstalowałam Baldur’s Gate: EE! Możecie pomyśleć: „co w tym takiego niemożliwego?” – no cóż, kiedyś już skusiłam się na oryginalną wersję tej gry, a pierwszy napotkany szczur pokazał mi gdzie raki zimują, więc dostrzegacie powód mojej nieufności, prawda? Nie przeczę, że zapewne absolutnie nie wiedziałam wtedy co robię, ale trauma pozostała ;) Bogatsza w doświadczenia (w końcu w międzyczasie przeszłam oba Neverwintery), tym razem już nie jestem pożywką dla gryzoni i muszę przyznać, iż chyba, o zgrozo, się wkręciłam. Stąd też poniższa notka trochę się przeciągnęła w czasie – w ramach rekompensaty wpis ten miał być zbiorczą opinią o wszystkich pozostałych wiosennych seriach, które miałam do sprawdzenia, ale ostatecznie pomysł odrzuciłam. Po co zwlekać, skoro mogę opublikować to co już mam i umilić wam czekanie na resztę? Jak można się domyślić, teksty nie będą aż tak długaśne jak zazwyczaj, ale nie ma co przeciągać, skoro sezon prawie dobija półmetka, a ja się dalej z tym grzebię!
Toteż zapraszam na komentarz odnośnie: Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge, 12-sai.: Chicchana Mune no Tokimeki, Macross Delta oraz Big Order. Have fun!
TYTUŁ: Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge
OPINIA: Nie wiedziałam za bardzo czego się spodziewać po tej serii – plakat stylem przypominał Gekkan Shoujo, opis sugerował jednak dużo bardziej stonowaną serię… i po prawdzie dokładnie takie coś dostaliśmy. Tanaka-kun… to lekka, epizodyczna komedyjka, pokazująca nam różne szkolne sytuacje z perspektywy wiecznie zaspanego licealisty oraz bandy jego znajomych (1 ep to kilka różnych, osobnych historyjek). Nie wiem czy tu kwestią było moje absolutne zmęczenie psychiczne kiedy oglądałam pierwszy odcinek, ale anime to idealnie trafiło w moje poczucie humoru (przy scenie z badmintonem byłam spłakana xD). Zastrzegam jednak, że letargicznie powolny klimat tej serii definitywnie nie każdemu spasuje, albo wręcz wyda się nudnawy. Ja jednak czuję duchową więź z głównym bohaterem (wedle mojej rodziny też mogłabym przespać całe życie) i zdecydowanie obejrzę więcej – tytuł ten okazał się taką ukrytą perełką, przy której można się przyjemnie zrelaksować. Do tego naprawdę podoba mi się opening oraz zastosowana tu pastelowo-delikatna kreska/kolory. Zdecydowanie wszystko jest w tym anime na swoim miejscu – każdy element tylko potęguje wrażenie spokoju i rozluźnienia (nawet interakcje między postaciami są odpowiednio stonowane, choć nadal pozostają „ciepłe”), błogiej atmosfery znienacka atakującej gagiem, który aż za dobrze potrafimy odnieść do siebie samych w jakiejś wyjątkowo leniwej sytuacji. Nic tylko się wyłożyć przed ekranem, odsapnąć, a później iść spać ;)
WSTĘPNA OCENA: 7
TYTUŁ: 12-sai.: Chicchana Mune no Tokimeki
OPINIA: To było… bardzo specyficzne doświadczenie. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się jak to jest być 12 letnią dziewczynką, trafiliście pod dobry adres. Anime to, zdecydowanie skierowane do widowni pasującej wiekiem do bohaterów, o których opowiada, pokazuje jak dzieciaki starają się radzić sobie z typowymi problemami podstawówki. Mamy więc pierwsze miłostki, typowe konflikty na linii chłopcy-dziewczyny oraz przemiany związane z dojrzewaniem. Takie pokazanie jak sobie radzić z miesiączką, albo że nie należy dać się zwariować i zawsze robić to, co chce na Tobie wymusić jakiś samozwańczy prowodyr grupy – to wszystko są na pewno fajne lekcje dla małych potworków, które właśnie się mierzą z podobnymi kwestiami, choć trzeba też zaznaczyć, iż nie jest to konkretnie seria edukacyjna, a zwykłe shoujo (pokazujące 2 różne pary) i to widać. Co mi się nie podobało – ten pocałunek totalnie znikąd już w pierwszym odcinku moim zadaniem jakoś nie pasuje ani do tonu, ani do przekazu tego anime. Wiem, że sloganem reklamowym jest „12 lat – dziwny wiek, kiedy nie jesteś już dzieckiem, ale jeszcze nie stałeś się dorosłym”, ale spójrzmy prawdzie w oczy – mogą sobie twierdzić co chcą, to nadal są dzieci i chyba spodziewałam się tu bardziej niewinnych relacji, niż wyskakiwanie z kissami już na starcie (no ale ja tu jestem staromodnym dinozaurem, soł…). Design grafiki mocno przypomina starsze produkcje z gatunku – aż ma się wrażenie, jakby człowiek przeniósł się trochę w czasie oglądając ten tytuł. Chwali się jednak twórcom pomysł na tego typu serię, nawet jeśli ta nie do końca jest moim ideałem.
WSTĘPNA OCENA: 6
OPINIA: Macross, czyli serie o mechach walczących ze Złymi Kosmitami™ za pomocą popowych piosenek. Jeśli przypadkiem nie mieliście nic wspólnego z żadną produkcją tej marki, to chciałabym tutaj podkreślić: choć mam wysokie mniemanie o własnym poczuciu humoru, to nie był żart. I prawdopodobnie właśnie z tego powodu nie stronię od Macrossów z taką samą zawziętością, jak od innych tytułów o wielkich robotach – bo tyle samo co jest w nich kosmicznej nawalanki, będzie tam też [mniej lub bardziej] słodkich dziewczątek śpiewających wpadające w ucho utworki oraz obowiązkowych wątków miłosnych (trójkącik musi być). Delta póki co wygląda całkiem ładnie (podoba mi się projekt postaci, chociaż nad CGI mogliby trochę bardziej popracować) i opowiada historię kolejnej dziwnej zarazy wywołanej przez kosmitów oraz Grupy Heroicznych Wybranków™, którzy nutą i batutą muszą się z nią rozprawić. Forma girls bandu sprawuje się lepiej niż zakładałam – cała sekwencja walki przy śpiewie dziewcząt wyglądała naprawdę fajnie, a końcowe „Ikenai Borderline” to tak okropny guilty pleasure, że aż wstyd się przyznać. Tak więc jeśli lubicie dobrze zrobioną, lekką rozrywkę (sceny akcji wyreżyserowane do muzyki wyglądają wręcz filmowo – jak teledyski), której niezaprzeczalnym celem jest wypromowaniem kolejnych japońskich idolek, to trafiliście pod dobry adres. Trochę może jednak przytłaczać ilość bohaterów, bo muszę przyznać, że wystarczył im jeden ep, żeby wprowadzić od groma różnych postaci (ale przynajmniej dostaliśmy też sporo fajnych seiyuu). Narzekacze natomiast moim zdaniem przesadzają – ten Macross bynajmniej nie wydaje mi się jakoś strasznie odmienny od pozostałych odsłon tego uniwersum. PS: Totalnie shipuję Hayate i Freyje (olewacz + entuzjastyczny słodziak) – liczę na was scenarzyści, tym razem nie rozwalcie mi planów jak przy Frontier ;P
WSTĘPNA OCENA: 7+
OPINIA: Zawsze pisałam, że nie jestem wielką fanką Mirai Nikki – serię tę obejrzałam dopiero przy drugim podejściu i choć koniec końców wystawiłam jej całkiem wysoką ocenę, bo fabularnie naprawdę dawała radę, przez wzgląd na mega irytujących bohaterów (z kilkoma wyjątkami), jakoś nie potrafiłam jej prawdziwie polubić. Big Order jest zaś takim Pamiętnikiem Przyszłości ver. 2.0 – ludzie naprawdę nie przesadzali pisząc tu o byciu „duchowym następcą”. To jest wręcz zabawne jak autor bez skrupułów postanowił „splagiatować” samego siebie, tworząc tytuł niesamowicie przypominający swojego poprzednika. Mamy antyspołecznego, emo-bohatera, potencjalną yandere dziewczynę, moce nadprzyrodzone, które posiada tylko wybrana grupka walniętych indywiduów zgromadzonych wokół jakiejś dziwnej organizacji. Naprawdę nie chce mi się drugi raz przechodzić przez tę opowieść, szczególnie że już widzę, jak wszystkie denerwujące elementy MN przesiąkły także i tu. Obowiązkowa depresyjność MC, skarykaturowana brutalność, podteksty pokazane w niezdarny i niezręczny sposób. Nie widzę tu żadnej potencjalnej Minene ani żadnego potencjalnego Akise, więc nie mam dla kogo użerać się z tym anime. Odpuszczam bez mrugnięcia okiem – takiego sukcesu jak odniosło Mirai Nikki i tak mu nie wróżę.
WSTĘPNA OCENA: -5
Cheers~! :*
Kategoria: Anime, Pierwsze Wrażenie Tagged: 12-sai.: Chicchana Mune no Tokimeki, 2016, Age 12., Anime, Big Order (TV), Juuni-sai., Macross, Macross Delta, Macross Δ, Pierwsze Wrażenie, Tanaka-kun is Always Listless, Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge, wiosna
