Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tak tak, wiem, że wszyscy już czekacie na nowe zapowiedzi (w przerwach oglądania Euro ;P), ale chociaż raz postanowiłam właściwie zamknąć poprzedni sezon zanim się za to wezmę, bo gryzie mnie, iż zimę i jesień pozostawiłam bez konkluzji (drafty tamtych podsumowań zamieni się w zwyczajne recenzje i będzie, no ale…). Przyznam się też, że tym razem akurat wykorzystuję sytuację, bo jakimś cudem na tej ostatniej prostej do mety, jestem w miarę na bieżąco ze wszystkimi seriami. Zapomniałam jakie to fajne uczucie ;)
Muszę ogólnie powiedzieć, że mam bardzo pozytywne przemyślenia o wiośnie. Zaczęła się nieźle, ale kończy się jeszcze lepiej – tytuły raczej prezentują tendencję wzrostową i z każdym odcinkiem zdawały się zyskiwać w moich oczach. Aż przyjemnie komentować taki sezon, bo nie ma nic gorszego, nic rozczarowanie po dobrym starcie. Oczywiście bez jakichś zająknięć się nie obyło lecz w gruncie rzeczy szczerze polecam zapoznać się większością tego co dostaliśmy w ostatnich miesiącach ^^
Kolorystyka:
– Oglądam
– Wstrzymana
– Porzucona
PS: Czy wy to widzieliście?!?! Jesteśmy w ćwierćfinale Euro! :D
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu
Ilość odcinków obejrzanych: [11/25]
Opinia: Ta seria to prawdziwy rollercoaster emocji. Już przy zapowiedziach bardzo podobał mi się opis i naprawdę chciałam, żeby Re:Zero im się udało …ale stwierdzenie „udało się” nie odwzorowuje nawet w małym stopniu jak świetny to tytuł. Spójrzmy prawdzie w oczy – ostatnimi czasy wszyscy rzygają już ekranizacjami kolejnych light novelek, głównymi bohaterami będącymi otaku, czy przenoszeniem postaci do świata przypominającego grę RPG. Powyższe anime miksuje te trzy motywy i dzieje się magia, bo zamiast przewracania oczami, że dostajemy „znowu to samo”, ciężko oderwać się od ekranu! Okazuje się, iż light novelka potrafi rywalizować z dobrą książką, jeśli ma interesującą fabułę, otaku nie musi reprezentować żadnej ze skrajności aka denerwujący wymoczek vs OP hero, a ciekawie stworzony „świat fantasy” zawsze miło przygarnąć. Re:Zero zaczyna się w miarę lekko i stopniowo rozwija swój koncept rzucając Subaru coraz to większe kłody pod nogi. Jest zabawnie, jest przygodowo, ale i pojawia się dużo rozpaczy, zwątpienia czy przemocy. Niesamowicie podoba mi się główny bohater oraz fakt, że nie zignorowano kwestii jego psychiki i tego jak na nią działa przeżywanie raz po raz swojej własnej śmierci. Tak samo ciekawie przyglądam się relacjom między postaciami, a szczególnie temu jak się one zmieniają w zależności od decyzji podejmowanych przez Subaru w kolejnych resetach. Wszystko to oprawione jest w śliczną grafikę, mocny OST i dużo serca – widać, że studio White Fox chce tu pokazać dobrą historię, a więc nie ma niepotrzebnego fanservice’u, zaś opening czy ending są często pomijane, by zyskać więcej minut na ekranizację konkretnego materiału. Jeśli jeszcze nie sprawdziliście jak „od zera rozpocząć życie w innym świecie”, bierzcie się za oglądanie teraz, zaraz, już!
Wstępna ocena: -8
Ocena: 9
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Gakusen Toshi Asterisk 2nd Season
Ilość odcinków obejrzanych: [12/12]
Opinia: A tu mamy tą standardową ekranizację light novelki z gatunku „magic battle school”. Chociaż dużo ludzi na Asteriska narzeka, ja się będę upierać, że w swoim gatunku jest jedną z lepszych pozycji jakie miałam okazję oglądać w ostatnich sezonach. Jasne, do Rakudai Kishi mu daleko, ale tamten tytuł jednak był romansem, a nie haremówką, co z marszu wykluczyło użycie sporej ilości denerwujących elementów obecnych tutaj. Chcąc jednak być uczciwym, drugi sezon tak po prawdzie serwuje nam więcej akcji niż typowych damsko-męskich problemów i seria definitywnie na tym zyskuje. Bardzo fajnie się bawiłam oglądając pojedynki Festy – sceny walki były ładnie oraz płynnie zanimowane, a towarzyszący im soundtrack tylko polepszał wrażenia (swoją drogą ten OST naprawdę mi się podoba i co ciekawe, skomponowany został przez Szweda). Tak samo opening / (w szczególności!) ending z czasem wywalczyły sobie miejsce wśród moich ulubieńców wiosny, zaś wprowadzenie jednej nowej bohaterki zaserwowało nam cudowny insert song „Lonely Feather”. Po ostatnich odcinkach widać, że prawdziwa historia Gakusen Toshi Asterisk dopiero się rozkręca, jednak czy przyjdzie nam ją dalej śledzić w kolejnych sezonach? Z jednej strony wydaje mi się to mało prawdopodobne, ale z drugiej kto by tam rozumiał Japończyków ;) No i bynajmniej nie obraziłabym się na ewentualną kontynuację – wygląda to-to ładnie, mamy sympatyczne postacie (Ayato to o dziwo MC z głową na karku), czego chcieć więcej od przyjemnie odmóżdżającej rozrywki?
Wstępna ocena: -7
Ocena: -7
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Sousei no Onmyouji
Ilość odcinków obejrzanych: [12/-]
Opinia: Chyba jedne z najbardziej mieszanych uczuć w tym sezonie wywołuje we mnie właśnie SnO. Zaczęło się z przytupem, co natychmiastowo zmotywowało mnie do przeczytania mangi, ale im dalej w las tym bardziej jest nierówne. Widać, że anime celuje w dłuższą emisję (wedle plotek 50 odcinków), bo bezwstydnie zarzuca nas fillerami, ale to, będąc szczerym, aż tak mnie nie rusza – oryginał pędzi z fabułą na złamanie karku, więc dodanie czegoś żeby lepiej przedstawić świat i postacie nie jest złym pomysłem, sęk w tym, iż nie spodziewałam się, że będą również ingerować w kluczowe wydarzenia (jak tak wczesne pojawienie się Yuto, czy wepchnięcie dwóch ważnych plot-twistów do jednego odcinka). Graficznie, jak to bywa z tasiemcami, jest mega nierówno – ładnie wtedy kiedy mamy ważne sceny/walki, ale reszta pozostawia sporo do życzenia (ogólna ilość derp-face’ów w epizodach poraża). Rekompensuje to muzyka – dubstepowy OST z dodatkiem pianina nieźle pasuje do klimatu. Sousei no Onmyouji to trochę niedopracowana, ale mimo wszystko ciekawa propozycja dla fanów shounenów choćby dlatego, iż pierwszy raz dostajemy tytuł o rodzicach wybrańca, a nie wybrańcu samym w sobie. To tak jakby oglądać anime o Minato i Kushinie – kto by tego nie chciał? ;) Dwójka ta jest młoda, na razie dopiero uczy się ze sobą dogadywać i, przede wszystkim, jeszcze żyją. Liczę, że wtedy kiedy będzie trzeba, anime podoła zadaniu – w końcu serie akcji z wyraźnymi wątkami miłosnymi to absolutnie moja bajka. Z drugiej strony zdecydowanie odsyłałabym też do sprawdzania mangi.
Wstępna ocena: 8
Ocena: -7
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Endride
Ilość odcinków obejrzanych: [2/24]
Opinia: Endride nie zrobiło na mnie absolutnie żadnego wrażenie – odcinek pilotowy był kwintesencją przeciętności, ale z dziecięcą naiwnością postanowiłam dać tej serii jeszcze jedną szansę. Jak widzicie po kolorze, drugi epizod także nie urwał mi głowy, a wręcz utwierdził w przekonaniu, że jeśli już mam marnować czas na anime, to jest sporo lepszych do wyboru. Bohaterowie to stereotypowe combo pełnego energii optymisty oraz lekko przymulonego, mhrocznego księcia. Walki nie porywają, interakcje między postaciami męczą (nie trafiały do mnie te sprzeczki między wyżej wymienioną dwójką), grafika i muzyka ani ziębi, ani parzy… Lekką ręką sobie odpuściłam.
Wstępna ocena: 5+
Ocena: -5
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Boku no Hero Academia
Ilość odcinków obejrzanych: [11/13]
Opinia: Boku no Hero dostało drugi sezon!! Pamiętacie pewnie, że początkowo podchodziłam do tej serii z pewną dozą rezerwy, ale z radością ogłaszam, że tym więcej człowiek obejrzy, tym bardziej trafia do niego urok Deku i reszty ekipy, a więc informacja o sequelu definitywnie wywołuje u mnie wielki uśmiech na twarzy. Anime to rozkręca się zaskakująco wolno jak na Jumpowego shounena, ale wie jak przyciągnąć uwagę. Główny bohater dorasta dosłownie na naszych oczach, nabierając więcej siły jak i pewności siebie, jednak nie zatraca przy tym sprytu oraz inteligencji, którą nabył będąc wieloletnim fanboyem herosów. Midoriya używa głowy w trakcie pojedynków, co nie jest zbyt częste u narwanych protagonistów serii akcji. Reszta obsada to pełny wachlarz indywidualności – najbardziej oczywiście wyróżnia się skrywający nieprzyjemny sekret All Might oraz Bakugou z przerostem ego. Tego drugiego naprawdę miejscami można szczerze nienawidzić, ale definitywnie wprowadza on ciekawą dynamikę do historii, jako że on i Deku są bardzo dziwną kombinacją. Wśród całej tej przyjaźnio-niechęci motywują się do dalszego rozwoju oraz ewoluują pod względem charakteru. Muszę też powiedzieć, że Nobuhiko Okamoto odwala niesamowitą robotę grając gniewnego blondyna – te jego krzyki i charczenia brzmią boleśnie dla gardła, ale jednocześnie są tak bardzo pasujące przy tej postaci!! Grafika i animacja stoją na wysokim poziomie (to Bones, duh!), a muzyka to epicki eargasm – w skrócie dostaliśmy solidną produkcję dla fanów przygodówek, która, poświadczam, spodoba się nawet osobom podchodzącym z rezerwą do superbohaterowych klimatów.
Wstępna ocena: 7+
Ocena: 8
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Koutetsujou no Kabaneri
Ilość odcinków obejrzanych: [9/12]
Opinia: Tzw. klon Shingeki no Kyojin, który skojarzenia fabularne z serią o tytanach na szczęście gubi dość szybko, choć podobieństwo w stylu graficznym, muzycznym oraz ogólnie postapokaliptycznym klimacie załatwiło Kabaneri metkę, której się niełatwo pozbyć. Całość zaczyna się w mało urzekający sposób – jest dramatycznie, ale nie chwyciło mnie to za serce, więc wszelkie krwawe i teoretycznie wstrząsające sceny okazały się dość… płaskie emocjonalnie. Ani mnie to ziębiło, ani parzyło. Na szczęście tym więcej odcinków oglądałam, tym moje wrażenia stawały się bardziej pozytywne i utwierdzałam się w przekonaniu, że ta siódemka, którą KnK początkowo wystawiłam, nie była tylko rezultatem ślicznej (plus dość nietypowej) grafiki oraz niezłego soundtracku. Poznajemy lepiej bohaterów i zżywamy się z nimi (cała ekipa tworzy dość zgrany zespół), podobał mi się też motyw długiej wyprawy pociągiem przez niebezpieczny teren, która motywuje ich do wspólnego działania. Trochę kojarzy się film Snowpiercer, jednak wolę szybko pozbyć się tej myśli, bo wspomniana produkcja niezbyt mi się podobała – tu jest o wiele wiele lepiej. Jeśli wam nie przeszkadza oglądanie kolejnej serii o małym społeczeństwie żyjącym w strachu przed panoszącymi się po świecie, pożerającymi ludzi potworami (tutaj: zmutowanymi zombiakami), to na Kanaberi można się dobrze bawić – nie mamy do czynienia z kultowym hitem, który będzie się pamiętać jeszcze wiele miesięcy po premierze, ale im dalej w las tym fabułę śledzi się z większym zainteresowaniem, a sceny akcji to prawdziwe, wizualne perełki.
Wstępna ocena: 7
Ocena: 7+
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Kyoukai no Rinne (TV) 2nd Season
Ilość odcinków obejrzanych: [10/25]
Opinia: Rinne to taki mój niezobowiązujący odstresowywacz – oldschoolowa seria o dziewczynie z nerwami ze stali, która widzi duchy oraz jej biednym jak mysz kościelna koledze z klasy, dorabiającym sobie jako shinigami. Nie jest to absolutnie nic odkrywczego, ale muszę przyznać, że mam jakiś taki niezdrowy sentyment do tego tytułu. To lekka, epizodyczna komedyjka, nie wyróżniająca się z tłumu niczym oprócz osoby autorki: Rumiko Takahashi, matki Ranmy, czy InuYashy. Z jednej strony można by przejść obok KnR i nic się na tym nie straci, ale z drugiej siła nostalgii jest tutaj spora, a jak już obejrzało się te 25 odcinków poprzedniego sezonu, to człowiek na tyle przywiązuje się do powyższych wariatów z zaświatów, że śledzenie ich dalszych przygód zwyczajnie wchodzi w nawyk. Lubię stoicyzm Sakury, lubię entuzjazm Tsubasy, lubię finansową desperację Rinne, czy głupotę Masato – może nie rzucam się na nowy odcinek w sekundę po premierze, ale zdecydowanie miło mi raz za czas przysiąść i zobaczyć co u nich słychać.
Wstępna ocena: -7
Ocena: 6+
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Bungou Stray Dogs
Ilość odcinków obejrzanych: [12/12]
Opinia: Od samych zapowiedzi zacierałam ręce na tę serię, ale to co początkowo dostałam, nie do końca pokryło się z moimi oczekiwaniami. Spore ilości czarnego humoru troszkę mnie zszokowały, a literackie odniesienia trafiły na niepodatny grunt, gdyż mimo mojego zainteresowania Japonią, jakoś nigdy książek z tamtego zakątka świata nie czytałam. Bo widzicie – cała magia Bungou Stray Dogs tkwi właśnie w tym, że bohaterowie (tutaj: członkowie specjalnej Agencji Detektywistycznej oraz rywalizującej z nimi Mafii) wzorowani są na japońskich pisarzach, zaś ich nadprzyrodzone zdolności pochodzą od tytułów ich dzieł, powieści, wierszy, etc. Jak bardzo wpływa to na radochę z oglądania zdałam sobie sprawę dopiero, kiedy po zakończeniu anime zabrałam się za mangę. Później pojawiają się tam też zachodni twórcy, a więc widok Fitzgeralda, Hawthorne, Lovecrafta, Poe, czy Lucy Maud Montgomery, lekko mówiąc, wywołał wielki uśmiech na mojej twarzy (wkręca Cię to w opowieść, bo zaczynasz się zastanawiać – kim będą ich postacie, na czym będą polegać ich umiejętności, która książka zostanie wykorzystana etc.) i z tego też względu nie mogę się doczekać drugiego sezonu, bo będziemy mogli zobaczymy całą tą zwariowaną ekipę (oraz wielu innych znanych grafomanów) w akcji. A! Co do akcji – sceny pojedynków są świetnie zrobione, tak samo projekt postaci jest bardzo przyjemy dla oka (znowu brawo dla Bones). To prawda, że anime zaczyna się dość niepewnie i od razu nie porywa, jednak jak już się rozkręci, to z przyjemnością wyczekuje się kolejnych epizodów.
Wstępna ocena: 7
Ocena: 7+
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge
Ilość odcinków obejrzanych: [11/12]
Opinia: A tu mamy prawdziwego czarnego konia sezonu. Już pierwszy odcinek niesamowicie mnie rozbawił, a kolejne na szczęście utrzymały tę tendencję. Kto by pomyślał, że oglądanie „przygód” egzystencjalnie zmęczonego licealisty będzie aż tak wciągające? Miałam swoje nadzieje, no ale… Tanaka jest leniwcem jakich mało – wiecznie funkcjonuje na oszczędzaniu energii, a jeśli by to od niego zależało, przespałby całe życie (ucieleśniam się z nim na poziomie duchowym :P). Na nieszczęście chłopaka, jego przyjaciele to wyjątkowo entuzjastyczna banda, która nie raz zakłóci mu popołudniową drzemkę. Humor tego anime to totalnie moja bajka (rozbraja symbiotyczny związek między Tanaką, a jego „opiekunem” Ohtą), szczególnie że bazuje na sytuacjach, z którymi sami na co dzień się stykamy. Tu przyszliśmy mokrzy do szkoły, bo nie chciało nam się otwierać parasola, tam znów mamy problem w sklepie, bo zapomnieliśmy co mieliśmy kupić, etc. – wszystko jest oczywiście wyolbrzymione na potęgę, oprawione w ładną, pastelową grafikę oraz relaksujący OST. Będzie mi przykro kiedy Tanaka-kun się skończy, gdyż był jasnym punktem moich sobót. Nikt się niczego po tym tytule nie spodziewał, a moim zdaniem okazał się niespodzianką na miarę Gekkan Shoujo Nozaki-kun.
Wstępna ocena: 7
Ocena: 8
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: 12-sai.: Chicchana Mune no Tokimeki
Ilość odcinków obejrzanych: [2/12]
Opinia: Po pierwszym odcinku byłam zaintrygowana. Dobrze zrobione, 12-sai mogło być serią ze smakiem traktującą o problemach dorastania, czyli czymś nietypowym i na pewno ciekawym wśród natłoku powtarzalnych motywów jakie ostatnio są w kółko przerabiane. Niestety okazało się to nic więcej niż moim pobożnym życzeniem. Drugi odcinek, niczym kubeł zimnej wody na głowę, wrzuca nas głęboko w wątek miłosny oraz wielką dramę, jasno dając do zrozumienia, że w głównej mierze to właśnie na romansie tytuł ten będzie się skupiał (tym samym porzucając interesujący pomysł dla oklepanych, szkolnych miłostek). Wyczuwając szykujący się zalew wszystkich najbardziej irytujących elementów występujących w stereotypowych szojcach, ogłosiłam ewakuację i eksperyment o nazwie 12-sai będzie się musiał dalej kręcić bez mojego udziału. Jakoś szczególnie nie rozpaczam – seria ewidentnie ma mały budżet, gdyż wygląda bardzo biednie; muzycznie też nie ma za wiele do zaoferowania, a postacie to targane hormonami nastolatki (chociaż na to akurat byłam przygotowana ;p) – nie kryję jednak rozczarowania. To fakt, ja jestem za stara na to anime, ale bynajmniej nie widzę, by target docelowy jakoś szczególnie garnął się tutaj do oglądania.
Wstępna ocena: 6
Ocena: -5
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Macross Delta
Ilość odcinków obejrzanych: [12/-]
Opinia: Miałam wielkie wątpliwości podchodząc do nowego Macrossa – czy formułka girlsbandu się sprawdzi, czy przeżyję kolejny trójkąt miłosny, czy nie rozczaruję się po dobrych wspomnieniach jakie pozostały mi po Frontier, czy… No właśnie, dużo myśli kłębiło mi się w głowie i tym bardziej tak miło jest stwierdzić, że nie było o co się martwić. Delta, jak każda seria tej marki, to połączenie kosmicznych potyczek pilotów (latających mniej lub bardziej przypominającymi mechy jednostkami) oraz występów idoli, których to głosy leczą ludzi z powodowanego dziwą chorobą szaleństwa. Frakcje te oczywiście łączą siły i walczą o pokój w galaktyce – brzmi bardzo oklepanie, a nawet trochę infantylnie, co? Nic bardziej mylnego. Macrossy wiedzą jak łączyć dramatyczne motywy z problemami społecznymi, czy politycznymi, zarzucając nas wieloma zwrotami akcji oraz bogatą obsadą postaci, gdzie nawet „tych złych” nie da się tak do końca nazwać antagonistami. Najnowsza odsłona nieźle sobie radzi jako kolejny następca legendy, ale i dorzuca do mieszanki coś swojego. Tym razem nie mamy do czynienia z pojedynczą piosenkarką, a popowym girlsbandem i na szczęście dziewczyny dają radę. Ich utwory wpadają w ucho (od totalnego guilty pleasure jak „Ikenai Borderline”, po piękne „Giraffe Blues”), a większa ilość wokalistek sprawia, że często nawet ta sama piosenka może brzmieć inaczej, kiedy zmienią kto będzie głosem prowadzącym. Wątek miłosny też został inaczej rozegrany – tym razem najpierw budujemy przyjaźń między naszym trójkącikiem, a dopiero później rzucane są hinty, że będzie z tego coś więcej (Team Freyja all the way!!). Bohaterowie są bardzo czarujący (już dawno tak bardzo nie kochałam kobiecej postaci jak Freyję – moje urocze, słodkie słoneczko <3), przez niektóre sceny będziemy się głośno śmiać, inne potrafią wywołać łzy, gdyż żadna wojna nie obejdzie się bez poświęceń i właśnie przez ten rollercoaster emocji oraz szczerze ciekawą fabułę, Delta jest jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie tytułów w tym sezonie.
Wstępna ocena: 7+
Ocena: 8+
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Big Order (TV)
Ilość odcinków obejrzanych: [1/10]
Opinia: Co by było, gdyby wyciągnąć z Mirai Nikki (oba tytuły pochodzą od tego samego autora) wszystkie ciekawe elementy, a zostawić tylko to, co nas wkurzało? Zapewne nazywałoby się to wtedy Big Order. Mamy antyspołecznego, depresyjnego głównego bohatera, sporą dozę brutalności, ale pokazaną w jakiś taki przerysowany sposób, oraz całkiem sporo niezdarnie i niezręcznie zaaplikowanych podtekstów (nie wiem czy mogę dodać do listy yandere dziewczynę, bo na to musiałabym obejrzeć więcej odcinków lecz mam podstawy twierdzić, że tak). Postacie przypominają swoich odpowiedników z Pamiętnika Przyszłości, a i fabuła zbytnio nie odbiega od tamtego tytułu (tajemnicza organizacja, ludzie ze specjalnymi zdolnościami, etc.) – aż dziwne, że autor postanowił się tak, w pewnym sensie, splagiatować. Raz konwencja ta przyniosła mu popularność i stworzyła kultowy hit, ale na Wielki Porządek nikt się raczej drugi raz nie obejrzy.
Wstępna ocena: 4+
Ocena: 4
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Mayoiga
Ilość odcinków obejrzanych: [1/12]
Opinia: Abstrakcja tej serii, która z jednej strony niby chciała być horrorem, ale z drugiej zahaczała na parodiowe rejony (choć nie jestem pewna na ile było to celowe), okazała się zbyt trudna do przełknięcia dla mojej skromnej osoby. Kiedy chcę się bać, to chcę się bać – a tu zamiast klimatycznego thrillera, dostajemy takie nie wiadomo co. Bohaterów jest od groma, a każdy kolejny jest dziwniejszy od poprzedniego. Przez taki natłok nie mamy jak się do kogokolwiek przywiązać… chociaż z drugiej strony ciężko utożsamiać się z bandą idiotów, która postanowiła uciec od własnego życia wsiadając do autobusu jadącego do legendarnej, ponoć nieistniejącej wioski, zamiast imion posługujących się internetowymi nickami, a podczas jazdy śpiewającymi piosenkę o hipopotamie, który kopnął w kalendarz. Z tego co czytałam, kolejne odcinki są tylko bardziej odjechane, a ludzie ciągle jeszcze śledzący Mayoigę, robią to raczej z motywacji „tak złe, że aż śmieszne”, a nie szczerej miłości do historii. Osobiście cieszę się, że odpuściłam sobie oglądanie, bo zdecydowanie oszczędziłam dzięki temu chociaż trochę moje zdrowie psychiczne.
Wstępna ocena: -5
Ocena: -5
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Flying Witch
Ilość odcinków obejrzanych: [10/12]
Opinia: Latającą Czarownica to jeden z bardziej problematycznych tytułów tego sezonu. Jest miło, jest sympatyczne, od oglądania robi się aż cieplutko na serduchu… ale co dalej? Ile można pociągnąć na domowych perypetiach, obracających się wokół uprawiania warzyw czy zbierania ziół? FW to spokojna obyczajówka, całkowicie pozbawiona jakichkolwiek dramatów – wywoła czasami uśmiech na naszej twarzy lecz definitywnie nie celuje w bycie komedią. Do tego graficznie i muzycznie stoi na naprawdę wysokim poziomie, a postacie są mega przyjemne (podoba mi się rodzinna relacja Makoto-Chinatsu-Kei). Sęk w tym, że niby nie ma się tu do czego przyczepić… ale miejscami jest zwyczajnie nudnawo. Brakuje mi konfliktu, albo antagonisty, albo jakiegokolwiek problemu, który nie dałoby się obrócić w żart. To jest seria o wiedźmach, do jasnej ciasnej, niech chociaż przez moment będzie ekscytująco!
Wstępna ocena: 7
Ocena: 6
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Aikatsu Stars!
Ilość odcinków obejrzanych: [10/-]
Opinia: Zdarzają się wam czasami momenty, kiedy pomimo świadomości, że zupełnie nie jesteście grupą docelową jakiejś serii i tak macie ochotę ja obejrzeć? …nie? Ekhm, no cóż, załóżmy więc, iż tylko ja lubię przysiąść do anime ewidentnie dla dzieciaków i się przy tym dobrze bawić. Bo Aikatsu jest właśnie takim, trochę infantylnym, ale niezwykle uroczym tytułem o idolach, propagującym siłę przyjaźni, duch zdrowego współzawodnictwa oraz ideę ciężkiej pracy, która przynosi oczekiwane rezultaty. Idealny motywator dla młodszego pokolenia, a i dobry relaksator dla starszego widza – nie mam nic przeciwko takiemu cute girls doing cute things. Może też moje pozytywne wrażenia wynikają z wrodzonej miłości do magical girls, pod które można Aikatsu Stars podpiąć (są transformacje? Są!). Na minus wypada powtarzalność piosenek oraz sposób pokazywania jak dobry jest występ (początkowo nawet się nie zorientowałam, że diabeł tkwi w ilości kolorowych łuków pojawiających się na scenie). Na plus, fandom zdaje się przełknął jakoś obecność chłopaków w obsadzie, ale co się dziwić – Subaru wypada jako wyjątkowo pozytywne wsparcie dla głównej bohaterki. Teraz tylko czekać na mhroczny zwrot akcji muhaha A! I naprawdę podoba mi się ending.
Wstępna ocena: 6+
Ocena: -7
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Tytuł: Kiznaiver
Ilość odcinków obejrzanych: [11/12]
Opinia: Kiznaiver to już kolejna seria w tym sezonie, która zaczęła się przeciętnie (aka nastawienie „ani ziębi, ani parzy”), zaś z biegiem czasu pokazała pazurka. Co prawda jest to pazurek, który nie każdemu się spodoba, ale osobiście jestem raczej pozytywnie nastawiona do tego co zobaczyłam. Oprawione zaś to wszystko jest w bardzo oryginalny projekt postaci (ma takie coś unikanie „swojego”), śliczne animacje oraz klimatyczny, acz trochę psychodeliczny OST. W opinii z PW zastanawiałam się, w jaką stronę pójdą autorzy z tą serią – czy zdecydują się na akcję, czy może na rozwijanie wątków życia codziennego. Poprawną odpowiedzą okazała się ta druga opcja, jednak dramaty interpersonalne jakie przyjdzie nam doświadczać za pośrednictwem Katsuhiry i ekipy, ciężko nazwać zwyczajnym „życiem codziennym”. Eksperyment łączenia ludzi w bólu zniszczy ich emocjonalnie i porwie na strzępki rodzące się między nimi więzy. Nieodwzajemnione miłości skończą się na cierpieniu, a sekrety z przeszłości zostaną brutalnie wywleczone na światło dzienne bez względu na to, czy osoby zainteresowane sobie tego życzą, czy nie, my zaś jako widz, będziemy czuć tą rozpacz wraz z nimi. Muszę przyznać, że kulminacja konfliktu pokazana w odcinku 9 była naprawdę mocna i dawno już nie oglądałam tak dobrze zrobionego angstu. Widzieć jak bohaterowie krok po kroczku się przed sobą otwierają i uczą czym jest przyjaźń, tylko po to, żeby zostało im to brutalnie odebrane, to szczerze depresyjne przeżycie. Swoją drogą sam eksperyment tworzący kiznaiverów skłania do dość ciekawej konkluzji – okazuje się, że to co mówimy na głos jest równie ważne jak to co przemilczymy (np. w chwili złości). Oczywiście, że relacje międzyludzkie powinny się opierać na szczerości, ale czytanie sobie nawzajem w myślach przekracza pewne granice prywatności, które nie powinny być naruszane. No ale kończmy już z tą filozofią – teraz tylko czekam jaką konkluzję zaserwują nam twórcy. Czy da radę fabularnie? To się okaże.
Wstępna ocena: -7
Ocena: 7+
TOP 3 SEZONU
1. Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu – ocena: 9
2. Macross Delta – ocena: 8+
3. Boku no Hero Academia oraz Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge – ocena: 8
Cheers~! :*
Kategoria: Anime, Pierwsze Wrażenie, Posłowie, Recenzje Tagged: 12-sai.: Chicchana Mune no Tokimeki, 2016, Age 12., Aikatsu Stars!, Aikatsu!, Anime, Big Order (TV), Boku no Hero Academia, Bungou Stray Dogs, Drugie Wrażenia, Endride, Flying Witch, Gakusen Toshi Asterisk, Gakusen Toshi Asterisk 2nd Season, Kabaneri of the Iron Fortress, Kiznaiver, Koutetsujou no Kabaneri, Kyoukai no Rinne, Kyoukai no Rinne (TV) 2nd Season, Macross, Macross Delta, Macross Δ, Mayoiga, My Hero Academia, podsumowanie, Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu, Rin-ne, Sousei no Onmyouji, Tanaka-kun is Always Listless, Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge, The Asterisk War: The Academy City on the Water, The Boundary of Rinne, The Lost Village, Twin Star Exorcists, wiosna Image may be NSFW.
Clik here to view.
Clik here to view.
